Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
200.407.747 wizyt
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 329 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"

Złota myśl Racjonalisty:
"Mity religijne ze względów zasadniczych nie mają dla mnie znaczenia, choćby dlatego, że mity różnych religii przeczą sobie wzajemnie. Jest przecież czystym przypadkiem, że urodziłem się tutaj, w Europie, a nie w Azji, a od tego przecież nie powinno zależeć, co jest prawdą, a więc i to, w co mam wierzyć. Mogę przecież wierzyć tylko w to, co jest prawdziwe."
 Felietony i eseje » Felietony, bieżące komentarze

Ignorancja ludu - o tytułach naukowych oraz innych "boskich przydomkach" [1]
Autor tekstu:

Zadziwiające, Szanowni Państwo, jak daleko posunięta ignorancja panuje wśród społeczeństwa, kiedy w chwili zwracania się do osób piastujących różne funkcje publiczne przychodzi mu posługiwać się określonymi tytułami lub stopniami naukowymi. Użytkownicy języka częstokroć nie zdają sobie sprawy, w jakich sytuacjach powinni używać stopni lub tytułów (naukowych lub zawodowych), czym one w zasadzie są oraz która z „prominentnych osób zaufania publicznego" w istocie posiada formalne prawo stawiania przed własnym nazwiskiem takiego czy innego skrótu (abrewiatury), desygnującego jej ścisłą przynależność np. do świata akademickiego. Niezorientowane w kwestiach formalno-językowych społeczeństwo naszego kraju nie jest świadome tego, iż spora część osób publicznych lub ludzi wykonujących zawody wysoko uplasowane w hierarchii społecznej (np. zawód lekarza) — uzurpuje sobie prawo do posługiwania się określonym stopniem lub tytułem naukowym, a bezrozumne lub koniunkturalne media — których rolą jest przecież kształtowanie opinii publicznej — sukcesywnie powielają w swoich programach i artykułach te niezgodne z literą prawa „nadużycia językowe". Ba, te bezrozumne lub koniunkturalne media — reprezentowane przecież przez określonych ludzi (dziennikarzy) — często same wprowadzają do opinii publicznej niezgodne z ze stanem faktycznym „tytuły językowe" (celowo zaopatrzyłem ten zwrot cudzysłowem, bowiem mowa będzie w artykule m.in. o różnego rodzaju stopniach i tytułach) i bezmyślnie utrwalają je w świadomości społecznej!

Gdy takie niewłaściwie używane „przydomki" przeciętny i spolegliwy wobec niesprawiedliwego systemu społecznego użytkownik języka zasłyszy raz czy drugi w ogólnopolskiej stacji telewizyjnej — zaznaczam: „przydomki" użyte przez dziennikarza wobec osób, które absolutnie nie są w posiadaniu takowych — nie przyjdzie mu nawet do głowy, jak bardzo mogą się one mijać z prawdą...

„Profesor" czy poseł?

By unaocznić Państwu, wobec tego, na jak szeroką skalę stosowany jest dziś proceder nielegalnego używania przede wszystkim tytułów i/lub stopni naukowych, włączając w to również bezzasadne posługiwanie się w mediach przez dziennikarzy różnego rodzaju tytułami kościelnymi (tak, Szanowni Państwo — kościelnymi również) — do tablicy przywołamy najpierw kazus posłanki Krystyny Pawłowicz, jako wyraźny przykład świadomego nadużycia przez samą zainteresowaną oraz nieświadomego (obarczonego ignorancją) użycia przez osoby, których celem wydawałoby się jest przekazywanie rzetelnej (podkreślam: rzetelnej) informacji i wiedzy — przez dziennikarzy!

Dr hab. n. prawnych, posłanka na sejm RP, Krystyna Pawłowicz, uzurpuje sobie prawo do posługiwania się tytułem naukowym profesora, umieściwszy uprzednio ów tytuł przed swoim nazwiskiem na prywatnej stronie internetowej i świadomie wprowadziwszy w ten sposób opinię publiczną w błąd. Dziennikarze, z kolei, nieświadomi zapewne tego, czym jest w istocie tytuł naukowy profesora, jak mantrę powtarzają sfingowane przez Pawłowicz nadużycie i niemal w każdym programie publicystycznym zwracają się do niej per „pani profesor". Na domiar tego, popełniają podwójny (w mojej ocenie dodatkowo — kardynalny) błąd. Otóż posłanka Krystyna Pawłowicz posiada jedynie tzw. drugi stopień naukowy (odsyłam do Ustawy o stopniach i tytule naukowym oraz o stopniach i tytule w zakresie sztuki: Dz. U. 2003 nr 65 poz. 595), czyli habilitację (ściślej: jest doktorem habilitowanym), a przy okazji zatrudniona jest na jednej z prywatnych uczelni na stanowisku profesora uczelnianego. To ostatnie nie jest w żadnym razie tytułem naukowym, a jedynie stanowiskiem (ew. stopniem) uniwersyteckim, które bez problemu moglibyśmy przyrównać do tzw. stopnia awansu zawodowego nauczycieli w szkołach — do tzw. nauczyciela dyplomowanego. Rodzi się wobec tego pytanie: czy do nauczyciela dyplomowanego, pracującego w szkole, zwracać się będziemy w publicznej rozmowie per „pani nauczycielko dyplomowana"? Jeśli czujemy jakiś dysonans pomiędzy tym zwrotem a stanem faktycznym, powinniśmy również umieć sobie uzmysłowić, że sformułowanie „pani profesor", użyte jako zwrot do osoby, która jest jedynie zatrudniona w jakiejś uczelni na stanowisku profesora uczelnianego — jest, najdelikatniej mówiąc, niewłaściwe. Problem polega jednak na tym, że jest ono także niezgodne z prawem i stanowi nadużycie odnoszące się do Ustawy o stopniach i tytule naukowym (...). Krystyna Pawłowicz nie tylko obrasta w piórka, gdy mało krytyczny wobec rzeczywistości dziennikarz-ignorant lub koniunkturalny i samozachowawczy dziennikarz-cynik nazywa ją „panią profesor", ale chełpi się faktem postawienia przed własnym nazwiskiem na swojej stronie internetowej abrewiatury „prof.", która w takiej pozycji i formie może być jedynie umieszczana przed imieniem i nazwiskiem osoby legitymującej się tzw. profesurą belwederską, (czyli przed nazwiskiem osoby mającej tytuł profesora). Dr hab. Krystyna Pawłowicz — dla swoich studentów i kolegów po fachu, zgodnie z prawem i najnowszymi zasadami polskiej pisowni — może być jedynie doktor habilitowaną Krystyną Pawłowicz, profesorem WSAP. Nadto, niebywałym myleniem porządków jest również sam fakt — i oto stajemy przed ową podwójnością naszego kardynalnego błędu — używania stopni naukowych (dr, dr hab.) lub tytułu naukowego (prof.) podczas zwracania się do posła na sejm. Jeśli ktoś nie rozumie, że w trakcie debaty publicznej (np. w takim czy innym programie publicystycznym), rozmawiając z Krystyną Pawłowicz, nie mamy do czynienia z doktor habilitowaną (broń boże — profesor!), lecz z osobą reprezentującą mieszkańców danego okręgu wyborczego (z posłem na sejm!), obnaża swoją postawą bardzo wątpliwy status intelektualny i stanowi znakomity materiał społeczny do indoktrynowania i ubezwłasnowolnienia. Nauczmy się rozgraniczać jeden porządek od drugiego: posłanka na Sejm RP — na „wiecach publicznych", doktor habilitowana („profesor") — na uczelni! Tego zdaje się nie widzi redaktor Kuźniar, który w jednym z kontrowersyjnych wywiadów z poseł Pawłowicz sięga po wołacz „pani profesor" (notabene mowa o wywiadzie, w którym domniemana „pani profesor" nazywa część społeczeństwa szmatami, córami Koryntu i dewiantami), czy też redaktor Dariusz Pogorzelski, używający w „Polskim Punkcie Widzenia" dokładnie tego samego sformułowania podczas zwracania się do tej samej wątpliwej jakości poseł na sejm.



Pan „Profesor" Bartoszewski...

Kolejnym, tym razem niezwykle skutecznym, uzurpatorem tytułu naukowego stał się — skądinąd człowiek o bardzo dużym dorobku pisarskim i wielkiej estymie społecznej — Władysław Bartoszewski. Mimo iż — nie z własnej winy zresztą — nie uzyskał on dyplomu wyższej uczelni, a co za tym idzie — formalnie nie ukończył jej (nie zdobył bowiem nawet tytułu zawodowego magistra), przez wiele dziesiątek lat, prawdopodobnie od czasu, gdy jedna z niemieckich uczelni zatrudniła go na stanowisku wykładowcy historii współczesnej, posługiwał się formalnie tytułem profesora, pozwalając również zwracać się tak do siebie wszystkim Polakom, którzy daliby sobie rękę uciąć za to, iż Bartoszewski był i jest profesorem z krwi i kości. Niestety, nie dementując powszechnego przekonania polskiego społeczeństwa o swoim byciu profesorem, profesorem był nie tyle z krwi i kości, co pełną gębą, a w zasadzie należałoby powiedzieć - na krzywy ryj. Łatka profesora po prostu do niego przylgnęła.

Oczywiście, inną sprawą jest fakt, że erudycja, doświadczenie życiowe, staranne wykształcenie zdobyte w okresie międzywojennym oraz niebywała umiejętność magnetycznego przyciągania uwagi audytorium, jak i sprawne pióro Władysława Bartoszewskiego czynią z niego postać, z którą tytuł profesora powinien być tożsamy, czy też niejako z urzędu (z natury) wpisany w jej jestestwo, jednakże nie upoważnia to masmediów do nagminnego posługiwania się tym zwrotem, nazywania Bartoszewskiego profesorem i formalnego stawiania go na równi z autentycznymi akademikami, którzy przez dziesiątki lat pracowali na prawdziwy tytuł naukowy. Niestety w tym miejscu zadziałała również albo ignorancja, albo koniunkturalizm, albo samozachowawczość dziennikarzy, lub po prostu ludzka głupota i bezmyślność.

Ja do Pana Doktora...

Głupota i bezmyślność bez wątpienia biorą górę w zjawisku, które nie bez kozery można by nazwać tzw. doktoromanią, choć w tym przypadku należałoby chyba mówić o powszechnym ogłupieniu, by nie powiedzieć — symptomach zbiorowego debilizmu.

Znakomita większość społeczeństwa — szczególnie ludzi starszych — ma zakodowane w głowie, że do lekarza należy zwracać się per „panie doktorze", mimo iż lekarzy medycyny ze stopniem naukowym doktora jest w naszym kraju być może kilka procent. Przeciętna staruszka nie ma oczywiście zielonego pojęcia, że dawno, dawno temu każdy lekarz medycyny po ukończeniu studiów medycznych otrzymywał tytuł zawodowy doktora i że ten ówczesny tytuł tak ściśle przyległ do jego zawodu, iż obecnie nie sposób nawet zauważyć, jak bardzo nie przystaje on do rzeczywistości w dobie innej nieco hierarchii i legislacji tytułów zawodowych i stopni naukowych. Oczywiście beneficjentami tego nieporozumienia są dzisiaj niemal wszyscy lekarze medycyny — jedni świadomie wykorzystujący je, by podnieść swój prestiż zawodowy lub wykształcenie, inni (co głupsi) nieświadomie korzystający z tegoż nieporozumienia, w przekonaniu, iż naprawdę są „doktorami". Należy tutaj również nadmienić, że zainteresowani wykorzystują ten niemal „boski przydomek", by uplasować się na tyle wysoko w hierarchii społecznej, by do „boskości" było już tylko rzut beretem (stąd nie dziwota, iż niektórzy ludzie nazywają beneficjentów tego nieporozumienia — półbogami), jednak najbardziej zatrważające jest to, iż ci „półbogowie", ci świadomie wykorzystujący „przydomek" "doktor", posuwają się do karygodnej praktyki zaopatrywania swojego nazwiska na tabliczce przed prywatnym gabinetem abrewiaturą „dr" pozbawioną jedynie ciągu „n. med". Przebiegłość ich jest na tyle zmyślna, że gdyby jakakolwiek izba lekarska zarzuciła im formalne nadużycie — zawsze będą mogli uciec się do wyjaśnienia, że nie zaopatrzyli przecież czcigodnego „tytułu" skrótem „n. med.", więc niczego sobie nie uzurpują. O ile za pomocą takiej argumentacji można by wygrać z prawem, o tyle przegranym będzie w tym miejscu zawsze nieświadomy podstępu i nierozgarnięty pacjent, przekonany, że tabliczka przy drzwiach gabinetu prywatnej kliniki, oznajmiająca wszem i wobec, iż za drzwiami przyjmuje dr Jan Kowalski, faktycznie mówi, że lada moment przyjmie go „prawdziwy" pan doktor.


1 2 Dalej..
 Zobacz komentarze (27)..   


« Felietony, bieżące komentarze   (Publikacja: 05-11-2014 )

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word

Alexander Haus
Absolwent filologii hiszpańskiej Uniwersytetu Śląskiego, zajmuje się na co dzień nauczaniem języka obcego oraz zagadnieniami z zakresu językoznawstwa. Autor powieści Lemon (2010).
 Strona www autora

 Liczba tekstów na portalu: 2  Pokaż inne teksty autora
 Poprzedni tekst autora: Jako że Pan gbur – wystawić za mur!...
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 9754 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365