Koleżanka spojrzała na mnie wzrokiem świeżo zagryzionej sarny. Przekazywała dzieciom słowo boże i właśnie wróciła z klasy. Pokój nauczycielski tętnił inercją. Odnosiło się wrażenie, że to wszystko przerastało wszystko i wszyscy wszystkiego mają dość. Jak zwykle we wtorki odczuwałem poważny deficyt sensu istnienia. We wtorki trzecią lekcję w IIIb miałem po koleżance, która przekazywała słowo boże, i wtedy uświadamiałem sobie, że nie tylko kwanty potrafią być w dwóch różnych miejscach równocześnie. Wykładowca na kursie powiedział, „wyobraźcie sobie, że macie przed sobą klasę, w której są same wybitnie zdolne dzieci". Odpowiedziałem, że nie jestem geniuszem, nie mam aż tyle wyobraźni. Po dziesięciu latach pracy pora zmienić zawód. Są zawody, w których daje się funkcjonować tylko przez kilka lat. Potem gorycz zmienia rutynę w szkodnictwo. Coraz częściej przygotowywałem lekcję i zdawałem sobie sprawę z tego, że nie jestem jej w stanie przeprowadzić tak jakbym chciał. Rosnąca frustracja skłaniała do jednego — pora uciekać. Za oknem leżał śnieg, który tak pięknie by skrzypiał pod nogami w lesie. Szedłem do klasy czując, że nie będę umiał wyzwolić w sobie sympatii do moich słuchaczy; sympatii tak potrzebnej, żeby mówić z jakim takim przekonaniem. Co mogę zrobić, żeby wywołać w ich oczach zainteresowanie? Przekonywałem się, że to możliwe i że to zależy tylko ode mnie. Na korytarzu zatrzymał mnie dyrektor i zapytał, czy zrobiłem już kosztorys wycieczki do Centrum Nauki Kopernika. Odpowiedziałem, że zrobiłem i że mu jutro dostarczę. Wszedłem do klasy. Ruda Ola pospiesznie wpychała resztki bułki do buzi. Uczniowie niespiesznie przypisali się do swoich miejsc. Odłożyłem dziennik na stole i stanąłem przy oknie, czekając na lepsze czasy. Nie odwracając się od okna, zapytałem, czy jedli dziś jakieś geny? Cichy chichot z kilku miejsc w klasie wskazywał na to, że przynajmniej część uznała, że pytanie jest zabawne. Odwróciłem się do klasy. — Dzisiaj w dzienniku napiszę: mechanizmy dziedziczenia. Mechanizmy dziedziczenia to brzmi nudno. Dlatego zacząłem od pytania czy jedliście dziś jakieś geny? Karolina podniosła rękę i zaczęła mówić — Cały czas jemy geny. Ponieważ geny są w każdej komórce, więc połykamy geny połykając bakterie z powietrza, połykając jedzenie, połykając własną ślinę. — Genialnie, ale jaka może być geneza słowa gen? — Generał — krzyknął Mikołaj z ostatniej ławki. — Też dobrze, chociaż wśród genów są i szeregowcy. Słowo gen pochodzi od słowa geneza — pochodzenie, genealogia; ale gen to właściwie informacja, informacja, która jest w każdej komórce, informacja o budowie organizmu i o jego działaniu. Właściwie to wszystko wam już mówiłem, więc zrobimy dzisiaj powtórkę o samolubnym genie i stowarzyszaniu się… o tym dlaczego Ola ma niebieskie oczy i dlaczego Mikołaj najwyżej skacze.... Mam wrażenie, że oni znają te moje napady mówienia do nich jak do ludzi i kończący te lekcje popłoch, że znowu nie przerobiliśmy odpowiedniej porcji programu. Chwilowo zwyciężył mój bunt, a klasa nie miała mi tego za złe. W chwilę później zaskoczył mnie dzwonek kończący lekcję. Zakończyłem pospiesznie i poprosiłem, żeby przerobili sami z podręcznika planowany na dziś materiał. Odwróciłem się do okna, czekając aż wyjdą z klasy. Wychodzili troszkę ciszej niż zwykle, więc pewnie im się to moje gadanie jakoś tam podobało. — Proszę pana — usłyszałem głos jednej z uczennic. Klasa była już pusta, przede mną stała Wiktoria, jej smutna buzia nie wróżyła niczego dobrego. — Aga zginęła — powiedziała cicho. Nie rozumiałem co do mnie mówi. Agnieszka była jej starszą o trzy lata kuzynką. Czasami widywałem je razem na ulicy. Agnieszka dojeżdżała teraz do liceum w mieście i w tym roku powinna robić maturę. — Co się stało — zapytałem. — Nie wróciła w piątek ze szkoły. — Czy policja jest zawiadomiona? — Tak, przepytywali jej kolegów i wszystkich. Aga nie pojechała tym autobusem co normalnie, policja mówi, że chyba nie miała wypadku... — Kiedy ją widziałaś? — W czwartek, mówiła, że musi zrobić prawo jazdy i że chciałaby wyjechać po maturze do Stanów... — Policja z tobą też rozmawiała? — Tak, ale ja im nie wszystko powiedziałam. To znaczy wszystko powiedziałam, tylko nie pokazałam im jej wierszy, bo Aga prosiła, żeby ich nikomu nie pokazywać. — I chcesz, żebym ja te wiersze przeczytał? Wiktoria wyciągnęła rękę, w której trzymała kilka złożonych kartek. Wziąłem te kartki i spojrzałem na zegarek. Przeprosiłem, że nie mogę teraz dłużej rozmawiać i powiedziałem, żeby przyszła do klasy po lekcjach. Kiwnęła głową i wyszła. Poszedłem do pokoju nauczycielskiego, zastanawiając się czy cokolwiek mogę zrobić. Dopiero na kolejnej przerwie sięgnąłem po przekazane przez Wiktorię kartki. Był to wydruk z komputera na kartkach A4. Agnieszka pisała:
List Wyślij, Wyślij, ///////////////////// Ojcze nasz Czy ja cię kiedyś kochałam? \\\\\\\\ Do siebie Nie rozstrzaskuj dnia o ścianę \\\\ Modlitwa Boże zabierz ojców alkoholików Zabierz matki wystraszone Zabierz... Pozwól raz uśmiechnąć się zwyczajnie ////////// Amen Spać nie dają ////////////// Bądź Bądź przytulone z modlitwy, //////////// Przyjdź usmażę naleśniki, Zamieszkamy na chwilę w niepamięci, Naleśniki będziemy jedli palcami ////////////// Straciłam niewinność. Straciłam niewinność. //////////////// Muszę zrobić prawo jazdy, //////////////// Kilka słów ////////////// Oblicza zwierząt Myszy leśnej węszącej skąd wieje wiatr, Moje przed lustrem ///////////////// Idę sobie po drodze, Chocholi pląs, Idą ludzie po drodze Chocholi pląs, ////////////////// Głaskałam psa Pies mi mordę lizał, ////////////////// Nie lubię kopać lalek, //////////////// Przekomarzałam się ze światem ////////////// Ołowiani żołnierze W realu Przypomniałem sobie twarz małomównej uczennicy, niezbyt zainteresowanej nauką. Po lekcjach Wiktoria nie umiała mi nic więcej powiedzieć. Nie bardzo wiadomo dlaczego postanowiła mi te wiersze pokazać. Zapytałem ją, czy mogę je zachować. Kiwnęła głową, chyba rozumiejąc, że jestem równie bezradny jak ona. Wieczorem zadzwoniłem do komendanta policji i zapytałem czy jest coś nowego. Zainteresował się, czemu dzwonię i czy wiem cokolwiek, co mogło by pomóc w poszukiwaniach. Kiedy powiedziałem mu o tych wierszach odpowiedział, że policja wie o problemach tej rodziny, że takich rodzin jest dużo, a same wiersze potwierdzają tylko to, co już wiemy. — Czyli — zapytałem. — Albo żyje, albo nie, albo uciekała z jakimś mężczyzną, albo ją porwali. W takich przypadkach policja jest zazwyczaj bezradna, póki ktoś nie wskaże jakiegoś śladu. Czasem znajduje się ciało, czasem żywego człowieka, a czasem nikt nigdy nie dowiaduje się, co się stało. Niech pan ma oczy otwarte, bo uczniowie mogą coś wiedzieć. Zapytałem, czy może do mnie zadzwonić, gdyby ją znaleźli. Odpowiedział, że takie sprawy prowadzi Komenda Wojewódzka, ale pewnie będzie miał informacje i że do mnie zadzwoni; dodał, że jeśli dziewczyna się nie znajdzie, to pewnie po świętach będzie apel w telewizji. Na zakończenie złożył mi życzenia wesołych świąt. — Wesołych Świąt — odpowiedziałem automatycznie, odkładając słuchawkę. | |
Oryginał.. (http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,771) (Ostatnia zmiana: 23-12-2010) |